Osiem lat podstawówki, cztery lata liceum ogólnokształcącego, pięć lat studiów... mi to nie wystarczyło. Musiałam dołożyć rok rysunku, dwa lata tańca brzucha, sto innych kursów lecz to nadal nie wszystko. W przyszłości chciałabym nauczyć się pływać (umiem tylko żabką i jakże żenującym pieskiem), jeździć na motocyklu (nie na motorze, bo motor to ma kosiarka) i fotografować w innym trybie niż zielony. A obecnie znów się uczę rzeczy niepoważnych jak śpiew i bardzo poważnych jak prawo pracy. W czerwcu skończę studia podyplomowe w tym zakresie (zakładam, że skończę bo jeszcze żadnemu studentowi nie udało się ich oblać) jednak już teraz mogę powiedzieć, czy było warto.
Odpowiedzią na to pytanie jest klasyczna odpowiedź prawnicza - to zależy. Myślę, że jeśli uczy się czegoś nowego to jest więcej "fanu" z tej imprezy, jednak jeśli wybrane studia są powtórką i usystematyzowaniem dotychczasowej wiedzy i doświadczenia to można się po prostu nudzić. Wobec czego jeśli studiuję prawo pracy, w którym obracam się od piętnastu lat to możecie sobie wyobrazić, jak czasem ciężko jest wytrwać 10 godzin na wykładach. Jednak są wykładowcy tak niesamowici i charyzmatyczni, że warto ich posłuchać. Są też tacy, którzy przynudzają śmiertelnie i żadna kawa nie pomaga. Na szczęście jeszcze pięć sobót plus egzamin i dostanę papier całkiem prestiżowej uczelni. Tymczasem korzystając z wolnej soboty mogłam wbić się w dżinsy, wygodne buty i "uczelnianą" koszulkę (każdy może kupić sobie taką na krakowskim rynku - uczelnia nie ma swoich koszulek...) i wyjść na spotkanie z rodzinką. Na głowie mam pudla. Czarnego. A o Czarnych Pudlach opowiem niebawem - będzie o larpach i kostiumach szytych z tej okazji. Stare dobre czasy :)
t-shirt - pamiątka z Krakowa
dżinsy - New Yorker
buty - Reebok
torebka - Cropp
biżuteria - dostałam w prezencie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz